..powiedział kiedyś nasz Robert w czasie rozmowy na plebani.
Pamiętam kiedy pierwszy raz stanął w drzwiach i powiedział, że jest misjonarzem pochodzącym z naszej parafii i pracuje na Madagaskarze. Skromy, ale pełen werwy młody jeszcze wtedy kapłan. Długie godziny spędzaliśmy na wspólnych pogaduszkach o tym co tam w świecie. Ja ciągle marzyłem o tym ,aby kiedyś do Niego pojechać ,ale jakoś nigdy nie udało się tego sfinalizować.
A potem kiedy może by się i udało to przyjechał na stałe do Polski. Przywoził za każdym razem pamiątki ze swojej placówki misyjnej. Do tej pory mamy wesołe przywiezione z Madagaskaru korporały z wyhaftowani ludzikami. I figurki i krzyżyki i kartki…Wiele z tych rzeczy ciągle posiadam i przypominają mi Go bardzo….Mam taką dużą cienką Matkę Bożą z czarnego drewna bardzo chybotliwą i ostatnio jakoś tak nieszczęśliwie spadła z parapetu ,ale nic się Jej nie stało. Jakiś
niedobry znak?
Pamiętam z jakim żarem opowiadał o swojej misji. Miał w sobie jakiś taki Boży pokój. Wydaje mi się, że trudno było Go zdenerwować. Był synem sośnicowickiej ziemi dokładnie łańskiej.
Ostatnie powołanie z naszej parafii zakończone sakramentem kapłaństwa.
Robert jesteś już w dobrych rękach o których ciągle wspominałeś. Twoja pielgrzymka bardzo kolorowa zakończyła się
w domu tym ziemskim, ale i niebieskim. Wychodź tam dalej na Twoje turnee/jak mówiłeś o swoich wyprawach misyjnych do poszczególnych wiosek/ aby spotkać dobrych ludzi. I wracaj na swoje Łany i do swoich przyjaciół i wstąp do swojego Jakubowego kościoła na górce. Ty wiesz my tu na Ciebie cały czas czekamy…przyjedź znowu. I zostań….
mg
ps. Wybrałem to wyjątkowe zdjęcie, które pokazuje kapitalną mimo wszystko co mówią i piszą solidarność kapłańską. Na końcu już nie masz nikogo tylko swoich współbraci. Oni są Twoim
ojcem, matką i rodzeństwem…Twoją rodziną. I oni oddadzą każdego z nas z powrotem matce ziemi…Coś się kończy i coś zaczyna…Memento mori